niedziela, 26 kwietnia 2015
Miniaturka #3
Miniaturka:,, Młodości smak."
„Miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać, lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku.”
W powietrzu czuć było zapach spalonych zbóż, z lekkim posmakiem niedawno padającego deszczu. Ojciec wtedy mnie wyciągnął z domu, aby załatwić coś w świecie szlam i mugoli. Nie mogłem tam jednak oddychać; mimo zapachu zbóż, ten świat wypełniał też swąd niewyrzuconych śmieci, ścieków (które pomieszczą wszystko na co mugolom chce się wymiotować).
Mój bardzo kochający tatuś zostawił mnie samemu sobie, na jakimś pierwszym lepszym placu zabaw. Miałem sześć czy siedem lat. Z grubsza? Byłem trudnym dzieckiem. Nie umiałem nawiązywać kontaktów, zwyczajnie nie wiedziałem po co to robić. Dopiero, będąc o wiele starszym zrozumiałem to.
Pamiętam, że siedziałem na zardzewiałej ławce. Zaciskałem pięści na piaskowych spodniach - w końcu nie wiedziałem jak zagadać do tych bachorów. Bawili się w piaskownicy – trzech chłopców i jedna dziewczynka. Odgrywali chyba jakąś scenę z Chwiejnych Wojen, czy jakoś tak. Mugole; urodzone głupki kłaniają się serdecznie.
- Hej ty, cytryna! – wołał jakiś rudzielec. Tak, to przezwisko zapamiętałem aż do dzisiaj.
Uniosłem głowę i odgarnąłem zagubione kosmyki z oczu. Stali , wyglądając jak jakaś mafia. Rudzielec miał całą twarz obsypaną piegami, a był do tego blady; podkreślało to więc jego bujną naturę. Nosił za duże ubrania, które jeszcze bardziej pokazywały wystające kości. Drugi był brunetem. Miał brązowe oczy i był kompletnym przeciwieństwem rudego. Był, że tak ładnie ujmę, pulchny. Zajadał donata z czekoladowym lukrem… Następny, miał taki sam kolor włosów co jego poprzednik, tyle że on był tak zwanym „średniakiem”. Dziewczynka o brązowawych włosach uśmiechała się nieśmiało do mnie, a miała ona sukienkę w kratkę. Trzymała rączki ściśnięte razem, co po prostu przyprawiało o mdłości ze słodkości. Miała czekoladowe oczy; są z tego rodzaju, w których chciałoby się pływać, a nawet utopić.
- Co się gapisz? – zapytała. Jednak nie zauważyłem, że jej oczy mówiły „ogarnij się człowieku”. Rudzielec wywrócił oczami.
- Chcesz być Yodą? – zagadał do mnie.
- A kto to? Jakiś żul spod supermarketu? Jak tak, to nie… - rzuciłem.
Wszyscy się roześmiali. Kłaniali się, aż na brudną ziemię, podskakując czasem. Jedynie rudy się nie śmiał.
- Yoda to Mistrz Jedi, nasz mistrz. Jest jednym z najpotężniejszych i najmądrzejszych członków Zakonu! Nie śmiej się z niego, głąbie. – wykrzyczał.
W Świecie Magii i Czarodziejów? Już by nie żył. Ale bijcie mi brawa, że okazałem mu litość, amen.
Jednakże wyprostowałem się na słowo „głąbie”. Nie wiedziałem dlaczego. Reszta dzieciaków ucichła. Zacisnęli usta w linijki; najwyraźniej rudy tu był szefem. Tak, określenie „mafia” było całkiem dobre.
- Nie zadaję się z takimi półgłówkami. – na końcu języka miałem dwa słowa „wredne mugole”, lecz ich nie wypowiedziałem. A szkoda. Byłaby chociaż jakaś zabawa.
Odwróciłem się zuchwale i poszedłem przed siebie. Nie znałem wcale tego głupiego miasta, a jednak wypaliłem na chodnik.
Po ulicach gnały czerwone autobusy, a gdzieś daleko widziałem złote coś wystające spośród wszystkich budowli. Nie miałem pojęcia co to za miasto; po co mi to wiedzieć? Miasto to miasto, a wieś to wieś.
- Ej, zaczekaj! – ktoś zakrzyczał.
Zerknąłem na dziewczynę z placyku i uniosłem oczy ku niebu. Jeszcze męczyć mnie będzie, jakby nie było mi mało!
Szturchnęła mnie pięścią w ramię i uśmiechnęła się.
- Gdzie idziesz? –spytała.
- Przed siebie.
- Zdenerwowałeś się?
- Tak.
Zaśmiała się i poszła ze mną dalej. Przemierzaliśmy mnóstwo sklepów, ale nie weszliśmy do żadnego. Chodnik był czasem wybrzuszony, a niekiedy prosty.
Teraz już wiem, że dziewczyną z placyku była Hermiona Granger.
Króciutka miniaturka autorstwa mojej przecudownej przyjaciółki Oli !;*